Potknięcie czy odwrót globalnej demokracji?

Niepokojące doniesienia czołowych międzynarodowych watchdogów rzucają nowe światło na stan demokracji na świecie i jej niejasną przyszłość.

Dla młodego pokolenia Europejczyków, demokracja wydaje się „ustawieniem domyślnym” każdego funkcjonującego państwa. To w gruncie rzeczy uzasadnione – autokratyczne reżimy, o których słyszymy od czasu do czasu w mediach, są nieliczne i odległe, jakby z innej rzeczywistości. A jednak liberalny porządek świata, nawet w europejskim wydaniu, jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Amerykański politolog, Samuel Huntington, wyróżnia trzy fale demokratyzacji – grupy wydarzeń, które w pewnych okresach prowadziły do politycznych przemian. Za początek pierwszej „długiej” fali (1828-1926 – patrz wykres) uznaje się ustanowienie powszechnego prawa wyborczego w Stanach Zjednoczonych. Zwycięstwo Aliantów w drugiej wojnie światowej przyniosło drugą falę demokratyzacji (1945-62); trzecia, najbardziej spektakularna, wybuchła w latach 70-tych i nabrała jeszcze większego rozpędu w latach 90-tych na skutek upadku ZSSR i masowych ruchów demokratycznych w Afryce (patrz wykres).

Potknięcie czy odwrót globalnej demokracji?

Co ciekawe, fale demokratyzacji postępowały niejako w cyklach „dwa kroki do przodu, jeden krok do tyłu” – po każdym okresie wzrostu następował odwrót – od serii wojskowych przewrotów w Europie dwudziestolecia międzywojennego, po czasowe powroty do dyktatury w krajach Ameryki Łacińskiej i Azji na przełomie lat 60-tych i 70-tych (patrz wykres). Wiele osób, obserwując wybuch Arabskiej Wiosny Ludów, liczyło na przełamanie trendu i początek czwartej fali demokratyzacji. Tymczasem Wiosna Ludów przerodziła się w „zimę ludów”, pozostawiając po sobie, co prawda, jedną pomyślną transformację w Tunezji, ale równocześnie szereg nierozwiązanych konfliktów i krwawych wojen domowych (m.in. w Syrii). Zamiast czwartej fali demokratyzacji, jesteśmy świadkami trzeciego odwrotu od liberalnych wartości, jak pokazują rankingi z najnowszych raportów Freedom House i The Economist.

„Kryzys demokracji” i „Zagrożona wolność słowa” – wystarczy rzut okiem na tytuły publikacji, żeby wiedzieć, że nie jest dobrze. The Economist alarmuje, że 2017 to kolejny i rekordowy rok pogorszenia stanu demokracji na świecie; Freedom House donosi, że dwunasty rok z rzędu spadł globalny wskaźnik wolności, oceniający zakres praw politycznych i wolności obywatelskich.

Duży w tym udział ponoszą kraje rozwijające się. Do najgłośniejszych przypadków należą: kryzys w Wenezueli, coraz śmielsze dyktatorskie zapędy Erdogana w Turcji, umocnienie pozycji armii na politycznej scenie w Tajlandii po zamachu stanu w 2014 roku, czystki etniczne w Birmie oraz umocnienie zorganizowanej przestępczości, rosnąca skala korupcji i ataki na dziennikarzy w Meksyku. Podkreśla się też coraz silniejsze globalne wpływy dwóch najpotężniejszych autokracji – Rosji i Chin.

Jednak ostatnie lata to też polityczny regres znacznie bardziej dojrzałych demokracji. Na skutek rosnących dowodów na ingerencję Rosji w kampanię wyborczą w 2016 roku, pogorszenie transparentności rządu i łamanie podstawowych standardów etycznych przez nową administrację, Stany Zjednoczone zanotowały ostry spadek w obu rankingach. Po raz pierwszy, The Economist określił je mianem „wadliwej”, a nie „pełnej”, demokracji – to potężny cios dla prekursora globalnego liberalizmu. Również w Zachodniej Europie, wyborcze sukcesy skrajnie prawicowych populistycznych ugrupowań oddaliły społeczeństwa od demokratycznych i liberalnych wartości na rzecz ruchów nacjonalistycznych i anty-establishmentowych. Niestety, ale nie niespodziewanie, na niechlubne miejsce w raportach zasłużyła sobie też Polska m.in. przez upolitycznienie mediów i sądownictwa, ignorowanie wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Wycinki, w końcu uruchomienie artykułu 7 przez Komisję Europejską w sprawie naruszania reguł praworządności.

W przeciwieństwie do przeszłych fal de-demokratyzacji, obecna nie objawia się nielicznymi spektakularnymi politycznymi przewrotami, ale raczej pogorszeniem się jakości demokracji ogólnie i globalnie, od Trzeciego Świata (wliczając w to kluczowych regionalnych graczy) po rozwinięty Zachód. Najbardziej niepokojące wydają się anty-demokratyczne ruchy w Europie i USA – nie tylko dlatego z uwagi na ich długą tradycję liberalnej polityki ale też rolę w promocji (a nawet wymuszaniu, np. poprzez warunkowanie pomocy rozwojowej) demokracji w innych częściach świata. Jeśli dotychczasowi orędownicy demokracji odwrócą się od liberalnych wartości i dalej będę oddawać pole Rosji i Chinom na arenie międzynarodowej, również kraje rozwijające się zmienią polityczny kurs. Utrzymanie demokracji jako „systemu domyślnego” może się zatem okazać jednym z najpoważniejszych globalnych wyzwań naszych czasów.

 

Autorem artykułu jest Jan Bednorz, student Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu

Możesz również polubić…